Czy rak…


Krótki post… naprawdę… Jedna z bardzo mi bliskich osób dowiedziała się w czerwcu, że ma raka. Dzisiaj już wiem, że leczenia nawet nie podejmie. Nie będzie o bezdusznym NFZ… Nie… Od czerwca do dziś wykonano: badania wstępne, analitykę krwi, tomografię, dwie biopsje, embolizację guza pierwotnego. I nic… Choroba wyprzedziła nas o  kilka długości… Przerzuty są tak rozległe i tak mocno osłabiają chorego, że żaden lekarz nie podejmie się leczenia. Ani metodami refundowanymi, ani tymi nierefundowanymi.

Jestem nieczuły…

Życzę choremu, żeby umarł spokojnie i bez zbędnego cierpienia.

Kocham cię, Tato. Wiem, że tego już nie przeczytasz. Nie wiem, czy zdążę ci to powiedzieć. Kocham cię Tato, i jestem z Ciebie dumny – z twojego życia i twoich osiągnięć. Dziękuję za wszystko co zrobiłeś dla mnie, i za to czego mnie nauczyłeś.

 

Po EURO, po przerwie…


Ufff, niemal 4 miesiące przerwy w pisaniu bloga – praca, inne zajęcia, jakiś rejsik po Bałtyku. I wracam. Wkrótce nowe posty – wciąż w klimacie – dyskutujmy i obnażajmy absurdy naszej rzeczywistości.

Jestem antysemitą??? Ciąg dalszy: Jestem homofobem???


Było już o moich poglądach odnośnie Żydów. A dziś, trochę zainspirowany wczorajszymi wieczornymi rozmowami z Diablicą (te kilkaset kilometrów tęsknoty pozwala nam rozwinąć intelektualną część związku ;-)), które bynajmniej nie były o gejach, postanowiłem napisać trochę i o tym. Temat modny, nośny, bo środowiska LGBT są silne, mają swoich posłów (choć nie najmądrzejszych), mają silne wsparcie w lewicy – i tej partyjnej (SLD, RP) i tej kanapowo-bojówkowej (Krytyka Polityczna). I pewnie zostanę homofobem prze aklamację, bo znów (niestety) komuś mylą się tolerancja z bezwarunkowym poparciem.

Gej Okej

Gejem być – w dzisiejszych czasach to brzmi dumnie. Jest modne, zgodne z duchem czasów, trendy, jazzy, i co tam jeszcze… I w zasadzie nie ma problemu z tym, że geje rosną jak grzyby po deszczu, choć mam lekki dysonans poznawczy (otóż liczba homoseksualnych mężczyzn rośnie nieproporcjonalnie bardziej niż liczba homoseksualnych kobiet, nie mówiąc o orientacji bi- czy o transseksualistach). W dodatku modne stało się popieranie wszelkich praw dla „mniejszości” LGBT. Biorąc pod uwagę trendy – za kilka lat przyjdzie mi walczyć o prawa mniejszości heteroseksualnej. Ale zostawmy wątek „nadprodukcji” gejów – według mnie – jakaś głupia moda na „bycie gejem” – zresztą mężczyźni coraz bardziej zniewieścieli, kobiety coraz bardziej sfeminizowane… Taki lajf. Czy już jestem homofobem? Nie? To jedźmy dalej:

Co najmniej od 15 roku życia miałem do czynienia ze środowiskiem LGBT. Jedna z koleżanek jest zadeklarowaną lesbijką, kilka osób deklarowało się jako biseksualne. Nigdy nie stanowiło to problemu nie tylko dla mnie, ale nawet dla moich rodziców. Osoby te bywały w moim domu, razem imprezowaliśmy, ba, z koleżanką les czasem wymienialiśmy się poglądami o atrakcyjności innych dziewczyn. Nie było też syndromu posła Węgrzyna – nigdy nie robiłem „podjazdów” na zasadzie „chcę popatrzeć”, „a może trójkącik”. Wzajemny szacunek. Tolerancja – tylko tyle i aż tyle.

A więc – z byciem LGBT nie mam problemu. Więc nie jestem homofobem?

Związki „bezpłciowe”

Problemu (siłą rzeczy) nie stanowią również związki jednopłciowe (czy, jak to jeden ze znajomych określił – bezpłciowe – bo jeśli nie ma rozróżnienia, to płeć w takim związku nie istnieje). Nikogo nie zapraszam do swojej sypialni, więc nie będę też wchodził do cudzej. Tak samo, jak nie stanowią dla mnie problemu małżeństwa romskie, gdzie nowożeńcy mają po 15 lat (dojrzałość seksualna już jest, dojrzałość psychiczna i społeczna kształtuje się w grupie – a Romowie są wewnętrznie mocno zintegrowani, choć różni od nas pod względem poglądów społecznych), tak nie stanowi dla mnie problemu dwóch panów w łódce (nie licząc psa), czy dwóch pań na stole (wśród mielonych kotletów). Każdy ma prawo do orgazmu (cytat, a jak). Każdy ma prawo do swojej seksualnej i emocjonalnej wolności, o ile tą wolnością nie ogranicza wolności innych. Ba, takie związki powinny być legalne w sensie prawnym, powinny mieć zapewnione dokładnie takie same prawa jak małżeństwa cywilne (związki konkubinackie też!). Z jednym wyjątkiem…

Adopcji przez gejów mówię stanowcze NIE!!!

To jest problem – to dlatego mogę, mimo tolerancji i akceptacji okazać się homofobem. Otóż adopcji dzieci przez pary homoseksualne sprzeciwiam się – i to dla zasady. Owszem, widzę możliwość „posiadania” przez taką parę dziecka, czy nawet dzieci. Po pierwsze – dlaczego piszę „posiadania” – gdyż patrząc na lobbing środowisk LGBT, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dziecko, jego szczęście, nie jest tu brane pod uwagę – najważniejsze jest zaspokojenie potrzeb emocjonalnych owych adoptujących „rodziców”. Po drugie – kiedy dopuszczam taką sytuację? Kiedy jeden z partnerów jest biologicznym rodzicem dziecka. Przykład: Para gejów chce mieć dziecko. OK, więc jeden z panów zostaje dawcą nasienia (czy w sposób naturalny, czy nie – nie moja sprawa), kobieta (nie wiem jaka się zdecyduje, ale pewnie się jakaś znajdzie) rodzi dziecko, w tym momencie para gejów otrzymuje PRAWO DO OPIEKI nad dzieckiem, POD WARUNKIEM utrzymania praw rodzicielskich i kontaktów z matką dziecka. Takiej sytuacji nic nie mogę zarzucić. Adopcja i wychowanie w środowisku jednopłciowym nie pasuje mi. I absolutnie nie ze względu na „tradycyjny model rodziny” – jako rozwodnik mam swoje, dość ostre zdanie na ten temat. Chodzi o wychowanie w tzw. równowadze płci – dziecko musi mieć świadomość, że na świecie funkcjonują dwie płcie, że związki homo- i heteroseksulane są równoważne, że płcie są równoważne. Dodatkowo (i teraz pewnie oberwie mi się od feministek i LGBT po równo) dziecko musi poznać społeczną rolę matki (kobiety) i ojca (mężczyzny). Niezależnie od starań „rodziców” gejów nie da się tego zrobić z perspektywy jednej płci. Możecie rzucać przykładami Eltona Johna i jego partnera, lub innych egzotycznych związków – problemem jest to, że w takich związkach to nie „rodzice” (dla których właśnie – POSIADANIE dziecka jest manifestacją emocjonalną), a opiekunki zajmują się dziećmi.  I to też nie jest normalne, jeśli chce się być rodzicem.

W skrócie – gej/lesbijka rodzic – TAK, ale drugim rodzicem musi być ktoś o płci przeciwnej. Właśnie dlatego spora część poprawnie myślących nazwie mnie homofobem i nietolerancyjnym gburem.

Fejsbuk (nie) dla wszystkich…


I przyszło mi się zmierzyć z tematem… Poniekąd chcę się z nim zmierzyć. Może, żeby wyjaśnić pewne moje działania, może, żeby uzupełnić blog o dalszą „spowiedź” z poglądów, a może po prostu dlatego, żeby „oczyścić” temat i móc zając się innymi. Sprawa prosta:

Przypadek AS kontra psie adopcje*)

Kolega AS od jakiegoś czasu „czyści” sobie profil fejsowy ze „śmieci”. W jego ocenie „śmieci” to m.in. nawoływanki o bojkoty, adopcje zwierzaków itd (dokładne kryteria zna on sam). Do tego usuwa ze znajomych osoby, które na w/w polu załapią „podpadziochę”. I mimo, że w jakiejś części (nie wiem jakiej) poglądy mamy różne, ja tej podpadziochy nie złapałem – i owszem – czasem sobie podyskutujemy na „nie”, czasem się zgodzimy – normalnie, jak między ludźmi. Z jednej strony chciałbym wiedzieć, jakie dokładnie kryteria przyświecają koledze przy usuwaniu ze znajomych, subskrybcji itd. Z drugiej – w ogóle mnie to nie interesuje. Jego sprawa. Przy okazji „dyskusji o” stwierdziłem, że jeśli natyka się w Social Mediach na treści „niechciane”, ma dwa trzy wyjścia: filtrować, zaakceptować śmietnik, albo zniknąć z fejsa. I niekoniecznie trzeba co jakiś czas nawoływać: ogarnijcie się, bo polecicie. Jak ktoś sobie nagrabi, leci i tyle.

Mi osobiście „psie adopcje” nie przeszkadzają – ba, w ten sposób wzbogaciłem się o psa. Ale rozumiem, że komuś mogą. Rozumiem jeszcze coś innego – koleżanka, dzięki której mam psa, SAMA aktywnie pracuje na rzecz schroniska. Działa tam, pomaga psom i schronisku na żywo, a PRZY OKAZJI wykorzystuje fejsa, aby znaleźć tym psom dom. I jej postawa jest według mnie jak najbardziej w porządku. Z kolei postawa: „biedny piesek – skopiuj i wklej, może ktoś się znajdzie” już nie do końca mi pasuje. Chcesz pomóc – zaangażuj się. Przekazywanie łańcuszka „do wszystkich świętych” jest, hmmmm, trochę zakłamane. Rozumiem zaangażowanie (nielubianej przeze mnie prywatnie za inne sprawy) koleżanki EW – sama adoptuje kilka zwierząt na raz. Nie rozumiem kogoś, kto nie ma psa, nie chce mieć psa, a wali po fejsie „skopiuj -wklej”.

Nie rozumiem fejsowych „bojkotów” – marek, imprez, itd. w związku z dowolnym tematem. Chcesz – idziesz/kupujesz, nie chcesz – nie idziesz/nie kupujesz.  Podobnie wybory – chcesz – idziesz/głosujesz, nie chcesz – to nie… Nie rozumiem (w sensie społecznym, bo w sensie marketingu elektronicznego i handlu fanami rozumiem aż za dobrze) fejsowego „podpisywania list” na zasadzie kliknięcia „Lubię to” – chcesz być pro-, weź dupę w troki, idź i podpisz. Nie chcesz – po cholerę klikasz „Lubię to”? Podobnie – jest event – na fejsie – 300 osób na pewno idzie, w realu – może 50. Po co? Na co? Że się „wirtualnie” bywa? Wolę (wciąż) funkcjonować w realu. A jeśli już sieciowo, to NAPRAWDĘ (webinaria, blog, jakaś AKTYWNOŚĆ własna). Nie rozumiem, mimo, że z fejsa, i innych sieciowych narzędzi, korzystam sporo – pędu do bycia „społecznym” w internecie, podczas gdy w realu ma się „wywalone” na wszystko.

Przypadki RD i JAS – polecieli ze znajomych

Dwie osoby usunąłem ze znajomych. Za co? W mojej ocenie za idiotyzm, infantylność, a przede wszystkim za wyznawanie „jedynie słusznych” poglądów. RD poleciał przy okazji ACTA – kompleksowo za znak PW 2012, za nawoływanie do zgłaszania stron Hołdysa do blokady przez adminów, i za hasło w stylu: jest nas dużo, więc nam wolno. JAS poleciała dzisiaj, za… głupią w gruncie rzeczy dyskusję. Konkretnie za jej pointę tej dyskusji: „Fejs nie jest do tego, żebyś TY (w sensie ja) swoje osobiste poglądy głosił”. Ekhm, to do czego jest? DO tego, żebym głosił poglądy politycznie poprawne? Nikomu nie przeszkadzające? Ciekawe, że koleżanka JAS NIE MA takich hamulców, i swoimi poglądami epatuje wszem i wobec. A więc – podwójna etyka. Mi wolno, innym nie. Ja mogę, inni nie. Z jednej strony – to, że nie życzy sobie moich poglądów oglądać – wspólne z kolegą AS, z drugiej – od kolegi AS NIGDY nie usłyszałem, że nie mam prawa swoich poglądów na fejsie ogłaszać. Ewentualnie, że one go nie interesują.

Otóż SM działają właśnie tak: MASZ PRAWO, drogi Użytkowniku, wklejać, pisać dowolne głupoty, jakie przyjdą ci do głowy. Pamiętaj jednak, że inni użytkownicy widzą co piszesz/wklejasz, i mogą mieć inne zdanie. Ba, mogą je wyrazić w reakcji na twoją „twórczość”. I nie masz prawa im tego zabronić. Z jednym wyrzucony przeze mnie kolega RD ma racje – SM to demokracja, demokracja bezpośrednia – mamy prawo wyrzucać z siebie dowolne głupoty. A SM wystawią to pod ocenę innych (czy nam się to podoba, czy nie). Przy okazji ACTA objechał mnie kilkakrotnie kolega MS. Nie poleciał ze znajomych. Dlaczego? Dlatego, że nie bronił mi moich poglądów – owszem – ostro prezentował swoje, i jakąś tam zadziorkę wbił mi w duszę. Ale nie nawoływał do ograniczania wolności mi, czy komukolwiek innemu. A właśnie to jest dla mnie wartością SM: mnogość poglądów (nawet głupich). Dzięki temu każdy ma prawo powiedzieć, co chce. I ode mnie zależy, czy się zgodzę, nie zgodzę, czy stwierdzę, że to bzdura. I tak samo jak ja mogę mówić: „Jesteś idiotą, ale to twoje prawo”, tak samo każdy może mi powiedzieć. Problem zaczyna się, jeśli zaczynamy cenzurować, co można, a czego nie wolno powiedzieć.

Prywatne a publiczne, do dyskusji lub nie

Każdy z nas ma swoje, prywatne poglądy. Dopóki zachowujemy je dla siebie, są prywatne. Dopóki treści przez nas tworzone chowamy do szuflady, albo na twardym dysku komputera – są to treści prywatne. Jeśli jednak w dowolny sposób je upubliczniamy – stają się treściami publicznymi. O to ścinam się raz na jakiś czas z Diablicą. Ona swój blog uważa za prywatny, niezależnie od tego, czy jest, czy nie jest dostępny. Dla mnie niedostępny = prywatny, dostępny = publiczny – specyfika sieci… Niedawno zalinkowałem jej bloga (wówczas publicznie dostępnego) i dostałem OPR. Według mnie niesłusznie, według niej – słusznie. Co prawda więcej bym tego nie zrobił, bo ją to uraziło, a akurat z jej zdaniem bardzo się liczę, jednak dzisiaj, po dyskusji na temat Diablica zrobiła słuszną rzecz, żeby bloga „sprywatyzować” – zmiana kategorii na prywatny, wysłanie do mnie zaproszenia do czytania – super – nie wszyscy mają dostęp, blog prywatny, więc CZUJĘ SIĘ ZOBOWIĄZANY do uszanowania tego. Jeśli natomiast wkleja się „cuś” na fejsie – widoczne jest dla wszystkich – dlaczego nie miałbym wyrazić swojej opinii??? Dlaczego miałbym w połowie dyskusji stwierdzać, że „to coś nie do dyskusji”??? Nawet, jeśli poglądy są kontrowersyjne – jeśli dzielimy się swoimi uczuciami publicznie, przestają być prywatną sprawą.

Podobnie temat – mądre czy głupie? Artykuł z Gazety.pl jest wart dyskusji… OK, nie każdy (według mnie), ale OK. A czy demot, durny obrazek, filmik z YT jest wart dyskusji? Czy możemy określić dla każdej treści odpowiedni „poziom powagi”, żeby zacząć dyskusję? Nie bardzo… Tym bardziej, że sporo użytkowników fejsa traktuje całkiem serio coś, co dla innych jest bzdurą. Poza tym – przyjmując, że każda „treść” wrzucona do SM jest treścią twórczą (chociaż ja się nie do końca z tym zgadzam), to każda taka „treść” jest polem do dyskusji. Mądrej czy głupiej, pustej, czy owocnej, to inna sprawa. Ale nie zabraniajcie mi mieć swojej opinii nawet na temat głupot, które ludzie wklejają na swoje tablice. Bo często świadczy to o ich postawie wobec innych, i świata.

*) ze względu na ochronę danych osobowych – zamiast imion, nazwisk, pseudonimów są inicjały.